poniedziałek, 3 listopada 2014

Siczilito znów nadaje! O bergamotce, wulkanie i bałwanie

Listopadowe dobry wieczór :) Ostatnio było o jesieni, dziś pogoda była naprawdę letnia, a w międzyczasie zdążyłyśmy ulepić bałwana i stoczyć bitwę na śnieżki. O Sycylio, kiedy przestaniesz nas zaskakiwać? Tymczasem cytrusy zaczynają powoli przypominać kolorem pomarańcze, ale smakują ciagle jak cytryny. Niezastąpiona Justyna stwierdziła, że to bergamota, i to jest chyba najtrafniejszy strzał :) Swoją drogą, jest ich tak dużo, że drzewo aż się ugina. My nie próżnujemy i opijamy się herbatkami, lemoniadami i cytrynadami z miodem i cynamonem, a w wersji dla prawdziwych twardzieli samym sokiem :-)



 Listopadowy kawałek sycylijskiego nieba specjalnie dla Was :)

Ale co z tym bałwanem? Otóż wystarczyło odjechać ok. 100km od naszego drzewa, by znaleźć się     w bajkowej śniegowej krainie. A oto i ona, królowa wyspy słońca:

Etna! 

Owinięte we wszystko, co może dać trochę ciepła, wyruszyłyśmy na spotkanie z mrozem, śniegiem, wiatrem, gorącymi skałami, iście księżycowym krajobrazem i widokami, które będą nam się śnić przez długie lata. W pierwszym etapie "wspinaczki" pomogła nam kolejka linowa, ale potem dzielnie wdrapałyśmy się na wysokość 3000m n.p.m. o własnych siłach, pogardziwszy podwózką jeepem (za jedyne 30 euro od osoby :p). Jak to w górach, pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Na początku było ładnie, potem nawet trochę przyprażyło słońce, chwilami wiał wicher że hoho, a na koniec rozpętała się burza śnieżna. Wymarźnięte ale przeszczęśliwe zdążyłyśmy dotrzeć do schroniska przed najgorszą zadymką i zaopatrzyłyśmy się w lokalne przysmaki. Krem pistacjowy, pesto i 70%-owy specjał wypalający gardło wróciły z nami do domu :)  

Kolejka linowa 





 Wystarczy znaleźć niszę :)? Ah, te włoskie pomysły na biznes!

Jeepy wożące leniwych turystów na szczyt, ale my.... 
.....się dzielnie wspinamy !!!






Jest śnieg? To i bałwan musi być! 

Super-bohaterzy prawie na szczycie :)

Na potwierdzenie i na pamiątkę - pieczątka w kalendarzu :)

Jak na prawdziwych łasuchów przystało, na dobranoc wsunęłyśmy najprawdziwsze na świecie pieczone kasztany i gar jesiennej zupy dyniowej. W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle, a w Mesynie na via Canizzaro :) Smakują trochę jak słodkie ziemniaki, a do tego są bardzo zdrowe. Nie zawierają glutenu i mają tyle samo witaminy C, co bohaterki pierwszego od góry zdjęcia. I wcale nie chodzi mi o polskie dziewczyny :D

Ostatni dzien października to dość kontrowersyjne święto. Generalnie nie jesteśmy jakoś szczególnie przekonane do takich klimatów, ale w tym roku dałyśmy się ponieść wyobraźni i wraz z resztą erasmusowej ekipy bawiłyśmy się w prawdziwym zamczysku. Kolejna garść wspomnień do naszego sycylijskiego wora :-) 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz