poniedziałek, 13 października 2014

O mące z pistacji i paradygmacie

  Halo halo :-) To znów my! Dzisiaj nadajemy z niezwykle kameralnej i uroczej knajpki rodzinnej. Za kasą siedzi prawdziwa włoska mamma, dziadek jedną ręką buja wózek z wnuczkiem, a drugą klika coś przy komputerze, synowie i córki gotują w kuchni :) Jedzenie jest pyszne! Robiłyśmy cztery podejścia, żeby trafić w porę otwarcia, bo oni mają do tego bardzo luźne podejście - jak otwarte to otwarte. Najprawdopodobniej w porze obiadu, w weekendy może też w czasie kolacji :) 

  Na Sycylii nawet zwykła wyprawa do sklepu za rogiem zajmuje nam wieki. Łazimy między półkami i co rusz wynajdujemy coś dziwnego albo niespotykanego. Dziś wypatrzyłam mąkę z pistacji (!), pesto z ricotty i orzechów laskowych, czekoladę z papryczkami i.... beszamel w kartonie :D Jeżeli chodzi o ceny, to jest lepiej, niż się spodziewałyśmy. Sporą część produktów można dostać za mniej więcej tyle, co u nas, i zaryzykowałabym stwierdzenie, że dużo jest nawet tańszych. Oczywiście trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Z każdym kolejnym dniem mamy obcykane więcej miejsc i staramy się pilnować naszego budżetu. Dość spontanicznie planowane obiady gotujemy w domu, a mój stary kochany blender jest nieodłącznym towarzyszem w kuchni :D Jest tu tyle pięknych warzyw, że na tapecie są ciągle wszelkiego rodzaju zupy-kremy. Były już z dyni, cukinii, pomidorów i brokułów. Do tego grzaneczki, jogurt naturalny, a w wersji bardziej wypasionej podsmażony boczuś. Makaron zostawiamy na specjalne okazje :-)






  Zaczynamy dziś drugi tydzień zajęć na uczelni. Wybrałyśmy cztery przedmioty: współczesną literaturę włoską, lingwistykę, lingwistykę języka włoskiego i język angielski. Zajęcia zorganizowane są tu w trochę inny sposób niż na polskich uczelniach - przedmioty odbywają się 2 lub 3 razy w tygodniu w trzygodzinnych blokach i kończą się po miesiącu albo dwóch. Potem zaczyna się inny przedmiot albo ma się wolne, w zależności od tego, co się wybrało.

  Na dzień dobry, szok przeżyłyśmy na pierwszych zajęciach z angielskiego. Każda z nas ma lepsze lub gorsze doświadczenia z językiem Szekspira, zawsze co najmniej kilkuletnie, ale zgodnie stwierdziłyśmy, że czegoś takiego jeszcze nie widziałyśmy. Otóż tutaj wszyscy, jak jeden mąż, zaczynają od poziomu zero. Jakiś test wstępny? Nic z tych rzeczy. Pierwsze zajęcia – alfabet i reguły wymowy. Drugie zajęcia – paradygmat (?!). Profesor omówił zagadnienia takie jak: Simple Present, Simple Past, Present Perfect i jak dodawać do bezokolicznika końcówkę -ing. Co najlepsze, wszyscy studenci na sali (a była pełna po brzegi, na oko jakieś 70-80 osób) zdawali się widzieć to po raz pierwszy w życiu. Padło nawet pytanie, czy „Did the bus come?” to przeczenie. Ja rozumiem, że nie każdy musi być poliglotą ale zastanawia mnie to, jak i gdzie uchowali się ci studenci. Jak przebrnęli przez szkołę podstawową, gimnazjum, liceum, jak zdali maturę...? Angielski nie jest tu obowiązkowy, a do wyboru jest jeszcze francuski, niemiecki i hiszpański, więc jeżeli do tej pory uczyli się innego języka, śmiało mogli kontynuować to na uniwersytecie. Zobaczymy, co przyniesie kolejny tydzień. Mimo że nie musimy, mamy zamiar chodzić na te zajęcia. Mamy za darmo gramatykę porównawczą, bo pierwszy raz ktoś tłumaczy gramatykę angielską po włosku. Ciekawa perspektywa :)

 Kolejny przedmiot to włoska literatura współczesna. Charyzmatyczny Profesor, o specyficznym poczuciu humoru i dość „wyzwolonym” podejściu do edukacji, raczej wzbudził naszą sympatię. Po ilości osób na wykładzie (na oko ponad setka) dało się poznać, że musi być naprawdę bardzo lubianą wśród studentów postacią. Haczyk jest taki, że mówi bardzo szybko i nie można pozwolić sobie nawet na chwilę rozproszenia, bo potem już ciężko nadążyć. Po niecałych trzech godzinach zajęć prawie przepaliły się nam synapsy - ale było warto. Profesor jest autorem książki o Pirandellim i wszyscy studenci zaproszeni są do mesyńskiego teatru na nadchodzącą wielkimi krokami uroczystą premierę jego dzieła. Nie pogardzimy tym zaproszeniem, oj nie :)


 Zajęcia z lingwistyki ogólnej zaczną się dopiero w listopadzie, a teraz chodzimy na lingwistykę języka włoskiego. Tu sprawa wygląda zupełnie inaczej – oprócz nas, na zajęcia przychodzi dosłownie garstka studentów włoskich. Dziś np. była ich tylko dwójka – sympatyczna Pani dobrze po pięćdziesiątce i nasz nowo poznany kolega, też już „żonaty i dzieciaty”. Jak dla mnie, zajęcia są rewelacyjne i wygrywają z innymi i nie tylko dlatego, że są dużo bardziej kameralne od innych. Profesor, mając na uwadze, że nie jesteśmy rodowitymi Włoszkami, mówi bardzo wyraźnie i jesteśmy w stanie prawie wszystko zrozumieć. Czasem jest nawet zabawnie: gdy użyje jakiegoś bardziej skomplikowanego słowa albo rzadziej używanej konstrukcji, szuka porozumienia w naszych spojrzeniach, czy aby na pewno go zrozumiałyśmy ;) Mimo że zajęcia są na 8 rano, wstajemy na nie bez marudzenia, potrafiąc wyrzec się imprezy wieczór wcześniej :D Na wydział właśnie chodzimy – spacerkiem mamy niecałe pół godziny, a po drodze mijamy pełno kawiarenek kuszących zapachem cappuccino i świeżuteńkich rogalików z czekoladą. I choć dziś odebrałyśmy karty miejskie na tramwaje i autobusy (jakiś genialny urzędnik w rubryce „imię” wpisał Marcie imiona ojca i matki ... :D), to nie wiem, czy będziemy często korzystać z miejskiego transportu - rozkładów jazdy na przystankach nie uświadczysz. Jak autobus będzie, to będzie. Festina lente :)

Jeszcze kilka zdjęć naszych włości :D








A na koniec zapowiedź następnej notki, o tym jak minął nam weekend :)




A.
 (dziewczyny się obijają, ma ktoś jakiś pomysł, żeby je uaktywnić ;D ?)

2 komentarze:

  1. ale się głodna zrobiłam, achhh na takie włoskie jedzonko om nom nom :D
    Aminka ale chuda!
    Ale fajny widoczek macie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jacie, brzmi smacznie nie tylko ze względu na opis jedzenie i knajpek,ale ze względu na słowa - bardzo miło się czyta :-)
    Aminka napisz coś śmiesznego! :*

    OdpowiedzUsuń